środa, 24 kwietnia 2013


„Ja i Justin Bieber na wakacjach”
We wakacje poleciałam z rodzicami do Nigerii, do babci i dziadzia. Miałam tam zostać na całe dwa miesiące. Jednak! To była dla mnie ogromna udręka… Rozumiecie? Ja, żwawa Cześka (tak, tak, moi rodzice to świry i dali mi tak na imię, właśnie po babulince…) miałam dość bezczynnego siedzenia to na plaży, to w chatce dziadków. Pewnego dnia wpadłam na szalony pomysł! Naskrobałam kilka słów na kartce, którą zostawiłam w kuchni na stole, podczas, gdy wszyscy w domu chrapali. Wzięłam ze sobą moją fioletową torebkę szczęścia i czmychnęłam nad morze. Rozejrzałam się i nie zobaczyłam nikogo, co mnie wprost uradowało. Czem prędzej nadmuchałam podręczny pontonik. Zajęło mi to jakieś dwie minuty, a gdy był już gotowy, zerknęłam do mojej fioletowej torby, aby sprawdzić czy mam wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Tak – była tam złotówka i moje najukochańsze skarpeteczki szczęścia. Nie wahałam się ani chwili dłużej. Weszłam na ponton z moją torbą, wzięłam jakiś wielki kij i zaczęłam nim wiosłować, płynąć w głąb oceanu Atlantyckiego. Moja podróż trwała aż trzy dni! W między czasie napotkałam Titanica, a Rousie i Jack nawet mi pomachali! Dacie wiarę?! Na szczęście nie było wtedy żadnej burzy, bo chyba byłoby już po mnie…
Gdy wreszcie rankiem, trzeciego dnia mojej podróży zobaczyłam kontynent, pieruńsko się ucieszyłam. Albowiem to był koniec mojej wspaniałej – i TANIEJ! – podróży. Przybiłam do brzegu. Nikt o nic nie pytał. Tylko paru ludzi patrzyło na mnie jak na oszołoma. Spuściłam powietrze z pontonika i schowałam go do torby. Zaczęłam się błąkać po plażach, aż wreszcie ruszyłam w głąb kontynentu, a gdy ujrzałam tabliczkę z napisem „Stardford”, wiedziałam, że jestem u celu. Dotarłam tam do jakiejś knajpki w celu odpoczęcia. W końcu moje nogi nie są jak Pudzianowskiego i nie są wytrzymałe. Usiadłam przy barze, a kelner zapytał, co mi podać. Zapytałam czy kupię coś za złotówkę. Niestety wyśmiał mnie, idiota jeden. Powiedział, że co najwyżej wodę z kranu mi da. Zgodziłam się, gdyż byłam strasznie spragniona. Wygulgałam całą szklankę i podbiegłam do drzwi, krzycząc:
- Arivederczi! – i wybiegłam z lokalu.
Na jednej z tablic przeczytałam, że właśnie dzisiaj mój kochany Justin Bieber ma koncert w jego rodzinnym mieście! Nie wiecie, jak się wtedy ucieszyłam! Był tylko jeden problem… Nie miałam biletu. Ale moja głowa, która jest pełna pomysłów, podsunęła mi ciekawą myśl! Pobiegłam pod budynek, w którym już usłyszałam pierwsze dźwięki granej muzyki i dostałam takiego poweru, że nie potrafię opisać! Znalazłam kanały wentylacyjne i weszłam do nich. Przemieszczałam się bardzo, bardzo szybko i strasznie się to tłukło, jak tak chodziłam. Ale muzyka, która była coraz głośniejsza, sprawiała, że coraz bardziej chciałam tam dotrzeć i nie poddałam się! Jednak w pewnym momencie, jakiś wir powietrza porwał mnie w górę i wyskoczyłam prosto na scenę, gdzie właśnie Justin miał koncert! Muzyka ucichła, a wszystkie spojrzenia utkwione były we mnie, włącznie ze spojrzeniem Justina. Zrobiło mi się głupio, ale próbowałam nie tracić głowy.
- Co ty tu robisz? – zapytał Justin, patrząc na mnie jak na świra.
Uraziło mnie to, gdyż nie takiej reakcji się spodziewałam. Miał mi się przecież oświadczyć tam na miejscu, a on co? No właśnie nic.
- Wypróbowuje kanały wentylacyjne! Polecam, Czesława Maniek!
Niestety mój humor nie sprzyjał wszystkim, bo te goryle wyprowadzili mnie ze sceny. A kiedy tak wyprowadzali mnie, miałam ochotę zatłuc Ankę, która miała mi w tym pomóc. Miała przecież rzucić się na ochroniarza i odwrócić jego uwagę, ale trudno. Ona była w Polsce, a ja tu, więc nie miałam co na nią liczyć. Ale ochroniarz okazał się być wyrozumiały, bo pozwolił mi zaczekać na Justina w garderobie.
- Co ty tu jeszcze robisz? – zapytał, patrząc na mnie ze złością.
- Potrzebuję pomocy – powiedziałam skruszona, spuszczając głowę. Widocznie miał jeszcze serce w stosunku do mnie, bo podszedł i przykucnął przede mną.
- Co się stało?
Opowiedziałam mu całą moją historię, która bardzo go przejęła, bo zaproponował mi, abym pojechała z nim do domu. Jednak widziałam, że traktował mnie z jakimś dystansem, ale próbowałam to ignorować. W domu zaproponował mi coś do picia. Zgodziłam się bez namysłu. Postawił mi przed nosem szklankę, która przyłożyłam do ust i zaczęłam powoli pić.
- Jeśli chcesz, możesz tu zamieszkać na jakiś czas – zaproponował, a ja w momencie wyplułam na niego całe picie, które miałam w buzi. Zaczęłam go przepraszać, a wtedy się roześmiał i mnie pocałował. Zamurowało mnie, ale to był najpiękniejszy pocałunek w moim życiu! Do dzisiaj jesteśmy parą, i nie żałuję, że walczyłam z rekinami na morzu! Warto było poświęcić trzy dni na przypływ do mojej miłości!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz